Pozory mylą 9: Lyanna II

Podróż przez Krainy Burzy była wspaniałym doświadczeniem. Lyanna stwierdziła, że małżeństwo z Robertem Baratheonem nie byłoby aż takie złe, gdyby mogła codziennie jeździć po tej krainie. Deszczowe lasy, ciągnące się równiny, pola, na których powoli zaczynała kiełkować pszenica. To wszystko było wspaniałe, piękniejsze nawet niż skuta lodem Północ. Kolorowe i bajkowe.
Bantis biegała z gracją niezmęczona całe dnie, jedynie może zirytowana Żółwiem, który cały czas ją spowalniał. Obładowany, jabłkowaty ogier z krzywym pyskiem, pozbawiony paru zębów, z grubym tyłkiem i krótkimi nogami, ogółem nieładny, był źródłem wiecznej złości Lyanny. Czym ona zasłużyła na to obrzydliwe stworzenie?
Nawet nie mogła uciec. Ciotka tuż przed wyjazdem wymusiła na niej obietnicę, że wytrzyma aż do Summerhall w miarę spokojnie, a potem się wyszaleje. A Lyi aż się przykro robiło, widząc smutną minę ukochanej klaczki.
– Spokojnie, słodyczko. Jeszcze tylko parę dni. Przywiążemy Żółwia w ruinach, a potem pogalopujemy trochę. Co ty na to? Och tak, kochanie. Śliczności ty moje. Będziemy gnać całymi dniami. Umyjemy cię porządnie i wyczeszemy, może zjem sobie trochę jakiegoś dobrego mięska, gdy zapolujemy. A ty dostaniesz torbę jabłek. Obiecuję. Dobrych jabłek z Dorzecza, nie tych obrzydliwych stąd. Tak, misiu…
– Pani, mogę wiedzieć, co ty robisz? – zapytał Martyn z cierpiętniczą miną.
Lyanna uniosła brwi. Jej matka umiała unosić jedną, co wyglądało bardziej efektownie, ale niestety nie przekazała tej umiejętności córce.
– Pocieszam konia, nie widzisz?
– Nie, nie o to chodzi. Do tego już się przyzwyczaiłem. Tylko dlaczego siedzisz na drzewie? I z martwym ptakiem w dłoni?
Lyanna spojrzała w dół ze zdziwieniem.
– A faktycznie, zapomniałam o nim. To wszystko przez tę smutną minę Bantis – wytłumaczyła się. Wrócił do pozbawiania piór bażanta. – Gdy poszliście po chrust, zapolowałam z Mynaschanem. I teraz obieram. Ale tak nie do końca wiem, jak to zrobić.
Spuściła smutno wzrok. Nienawidziła nie potrafić czegoś.
– A Mynaschan nie powiedział ci?
– On też nie wie. Nie je mięsa. – Lyanna skrzywiła się. Nie rozumiała tego zachowania. Mięso stanowiło podstawowy element północnej diety.
Martyn westchnął. Skrzywił się, chwilę walczył z sobą w myślach, aż wreszcie powiedział:
– Zejdź, to ci pokażę, pani. To tylko jeden ptak?
– Nie, tam leżą następne. Dzięki, Mar – Wskazała głową i zwinnie zeskoczyła z drzewa.
– Skręcisz kiedyś kostkę i będziesz miała nauczkę – mruknął i przejął ptaka. Przyjrzał mu się krytycznie. – Patrz uważnie.
Zajęło mu to może z minutę, a bażant już po chwili stracił całe pierze. Lyanna przyglądała się z uwagą. Wyjątkowo nawet milczała.
– Teraz ty, pani.
Kolejnym ptakiem okazała się kuropatwa, szara z pomarańczową główką. Lya powtórzyła wszystkie czynności. Od czasu do czasu Martyn poprawiał ją i podpowiadał. Zajęło to może trzy razy dłużej niż jemu, ale i tak dosyć krótko, nim całkiem oskubała zwierzę.
Każdy kolejny ptak, czyli jeszcze dwa bażanty i cztery kuropatwy, szedł coraz szybciej. Lyanna była z siebie całkiem zadowolona, chociaż cała brudna od pierza i pachnącej metalicznie krwi. Wzdrygnęła się, ostatnią noc spędziła jako wilczyca. Wtedy słonawa, szkarłatna ciecz należała do małej dziewczynki. Lyanna zacisnęła powieki.
– To nie ja – wymamrotała.
– Co? – zdziwił się Martyn.
– Nieważne. Nie myślałam, że to takie łatwe.
Zerknęła na kupkę. Leżał tam jeszcze przypadkiem ustrzelony kruk, ale wspólnie z Martynem stwierdzili, że nie będą go jeść. Nie głodowali jeszcze aż tak bardzo.
– Obierz go też. Dla ćwiczenia – rzucił Martyn. – Do tego czasu ognisko już się rozpali i położymy nasze maluszki.
Lya skinęła głową. Wzięła kruka. Do nóżki przywiązany miał list zapieczętowany złotym lakiem. Widniało na nim skrzydlate serce. Miała dylemat. Z jednej strony jej dłonie aż rwały się, aby złamać pieczęć. Z drugiej, czułaby się źle, czytając cudzą korespondencję. Ale…
Dyskretnie rozejrzała się. Żaden ze strażników nie patrzył. Nacisnęła delikatnie na wosk. Serce rozerwało się na pół. Przykre. Lyanna zawahała się po raz ostatni i w końcu zerknęła na tekst. Aż jęknęła. Był to po prostu słaby wiersz miłosny.
Moja słodka damo,
krocząca po łące łanio.
Tyś dziewicą najsłodszą,
do której potwory kroczą.
Młody gad z każdą chwilą
Coraz drogę ma krótszą.
W tym księżycu go zobaczysz
Nietoperz jest mu towarzysz
Gwiazda spłynie tam po niebie.
A ty słodka, moja miła,
wnet dopadniesz skurwysyna.
Kochanie, pamiętaj, że się starałem. Prosiłaś o poezję, pamiętaj, że liczą się intencje!
Twój niezbyt utalentowany ukochany
Simie.

Na miejscu tej dziewczyny nie wiedziałaby, czy strzelić tego faceta w twarz, czy ucałować. Naprawdę się postarał. Aż przypomniała sobie, jak kiedyś próbowała swoich sił w poezji. Domeric wyśmiał ją tak brutalnie, że nie rozmawiali tydzień.
Złożyła pergamin i wcisnęła do kieszeni kurtki, uśmiechając się.
– Lyanna, skończyłaś już z tym krukiem? – krzyknął Martyn.
Spojrzała na nie zaczętą pracę. Szybko zajęła się nią i uśmiechnęła się przepraszająco. Strażnik wyglądał na bliskiego wybuchu. Ognisko już rozpaliło się, więc umieścili na nim mięso.

Strażnicy opuścili ją w ruinach, udając się do Mariah, wioski poleconej przez ciotkę Brandę. Gdy tylko oddalili się za horyzont, Lyanna po raz pierwszy poczuła to. Wolność. Nieograniczenie. Swobodę. Mogła biegać i krzyczeć, nie przejmując się hańbą przynoszoną rodzinie. Spać na ziemi, polować, gnać na koniu całymi dniami z pełną prędkością. Ale nie musiała. Była wolna i czuła to, nawet gdy nie robiła nic dzikiego. Wystarczyło usiąść na ziemi i rozkoszować się tym uczuciem.
I chwilę robiła to. Ale szybko znudziła się. Zdjęła Bantis siodło i wszystko, co ją krępowało, upewniła się, że jej spojrzenie było wystarczająco wesołe, a następnie zajęła się dopiero mniej priorytetowymi sprawami. Znalazła odpowiednie miejsce dla Żółwia – w cieniu i z dala od wzroku Lyi – przywiązała go i zdjęła wszelkie bagaże. Zajęło to zdecydowanie zbyt długo i chyba każdego człowieka znudziłoby niemiłosiernie. Kolejnym obowiązkiem, czyli rozpaleniem ogniska, zdecydowała, że zajmie się później. Musiała odpocząć.
Od dzieciństwa kochała ruch i dynamikę w życiu. Długo błagała o miecz i tego jednego rodzice nigdy jej nie dali. Dostała łuk, ale to nie wystarczało. W końcu otrzymała też piękny zestaw noży – bronie godne damy, według lady Lyarry. Chudy Tom zachwycał się nimi niczym południowa dziewica księciem i chętnie nauczył Lyannę kilku sztuczek. Wiedziała, gdzie dźgać i pod jakim kątem i co znacznie trudniejsze – rzucać.
Wymagało to wiele wyczucia i przede wszystkim dobrego, dobrze znanego ostrza. Wpierw balansowała nim na palcu aż w końcu rzuciła. Wbił się w starą, poczerniałą deskę znacznie niżej niż pragnęła, w dodatku pod dziwnym kątem. Ale próbowała dalej i dalej, chodząc w koło i od czasu do czasu zastygając w fajnie wyglądającej (według samej Lyi i nikogo więcej) pozach. Dwa w ogóle upadły obok, co wyglądało kompromitująco, ale jeden wcelował idealnie we wcześniej upatrzoną jasną plamę. Prawie półtora roku dla takiego efektu. Czuła się żałośnie.
Przynajmniej nikt nie widział.
Powinna była w końcu zabrać się za poszukiwania drewna, więc zaczęła pleść warkoczyki, podobne do tych Hesty, które Mynaschan uwielbiał. Nie wychodziło to Lyannie niemal tak jak poezja. Poddała się. Kilka rozplotła, inne zostawiła z czystego lenistwa, tworząc jeden wielki kołtun.
Zdążyła jeszcze znaleźć niemalże ocalały budynek gospodarczy (w ścianie było tylko kilka dziur), rozgościć się tam, po raz pierwszy dosiąść Bantis bez siodła (trudne, ale wykonalne, najgorsze było wsiadanie, potem wypracowane mięśnie ud zrobiły swoje) i zapolować na łanię (przypadkiem, ale skutecznie), jednak w końcu nie mogła już wymyślić żadnej wymówki i poszła nazbierać drewna. Podszeptywała przy tym zgrabne wiązanki usłyszane w drodze od Martyna. Cóż za kreatywny człowiek!

Tej nocy było ich wiele. Dziesiątki olbrzymich wilków takich jak ona. Wyły głośno, donośnie, wywołując trwogę w każdym stworzeniu w promieniu mili. Poczucie potęgi i wspólnoty wypełniało ją. Ciepło rozlewało się po sercu. A ciepła krew ludzkiego dziecka stanowiła niezrównaną rozkosz.
Ogień ogarnął cały świat. Buchał zaraz to nowym płomieniem. „Życie za życie” wyszeptała blada dziewczyna o opuchniętych oczach i znajomej twarzy. Coś trzasnęło, a powietrze przeszył ryk. A wokół była wyłącznie światłość, wypalająca skórę, odbierająca z każdą sekundą życie i siłę każdego człowieka.
Polowała. Renifer stał w idealnym miejscu. Stado okrążało go. Czuli zapach jego strachu. Rozglądał się. I zobaczył. Rzucił się do ucieczki, jednak wilki nie dały mu szansy. Miał słodkawe mięso, nieco twarde, ale soczyste.
Wielka, wszechogarniająca czarna pustka, zionąca zniszczeniem rozciągała się we wszystkich kierunkach. Żelazne, rozgrzane do czerwoności kajdany paliły w kostki. Nie mogła uciec. Ale pozostały ręce. I nóż. Przejechała nim udzie. Skóra zeszła, odsłaniając gołe mięso. Z jej ciała sączyła się trucizna, która mogła zabić wszystkich wokoło.
Była zimna noc. Przywódca stada pokrywał ją, pchając coraz szybciej. Czuła gdzieś w głębi, że to złe. Ale czemu? Przecież dawało tyle przyjemności! Zignorowała dziwne głosy i oddała się sytuacji. Wilki nie mają wątpliwości.
Biała dłoń rozluźniła się. Złota korona z tysiącem różnych kamieni upadła i utonęła w morzu krwi. A ludzie wystrzelali w niebo na skrzydłach. Oczy brązowe, zielone, niebieskie toną. Słychać śmiechy. Dwa, a może trzy.
Trąciła nosem Starą Wilczycę. Ta nie poruszyła się. Doczekała się trzech miotów i urodziła piętnaście szczeniąt. Dawno temu straciła oko w walce z jednorożcem. Była nie tylko matką i towarzyszką, a bohaterką. Zabiło ją zimno. Całe stado wyło za członkiem stada.
Złoto rozlało się po ośnieżonej ziemi. Bynajmniej nie wyglądało to majestatycznie i zachwycająco. Kto zachwycałby się szczynami?

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Serena Stark 1.2

Pozory mylą 10: Staruszka I