Pozory mylą 3: Brandon I


Gabinet lorda Starka wyglądał zdecydowanie zbyt przytulnie. Powinien być ciemny, a jedyne światło pochodzić z dymiącego kominka. Nieszczelne okna wypuszczałyby całe ciepło, idealnie oddając wieczny lód Rickarda. Ściany zamiast drewnianego pokrycia powinien zdobić jedynie kurz i mech pomiędzy brudnymi, szarymi cegłami, a niewygodne, twarde krzesła kaleczyłyby ciało bardziej niż Żelazny Tron Aerysa Targaryena.
Na miękkim, obitym króliczym futrem fotelu Brandon rumienił się wściekle pod czujnym wzrokiem ojca, pełnym niechęci, pogardy i gniewu, nie ognistego lecz lodowego, jak śnieżyca, która stopniowo zasypuje człowieka aż w końcu w chwili śmierci przestaje cokolwiek czuć. Jednak to nie chłód spojrzenia, a wszechogarniające poczucie winy sprawiało, że nie mógł się ruszyć. W klatce piersiowej czuł gwałtowne kołatanie, a po karku spływały kolejne krople potu. Nienawidził tego.
– Synu… Musisz nauczyć się odpowiedzialności i ponoszenia konsekwencji za własne czyny. Bękart ze szlachetnie urodzoną, zaręczoną kobietą… Masz pojęcie, jak to może wpłynąć na reputację naszego rodu?
Wiedział, cholera, wiedział, ale milczał zbyt wściekły na siebie, Barbrey Ryswell, jej powiększający się brzuch i cały świat.
– Wiesz, jak to może wpłynąć na twoje potencjalne małżeństwo? Próbuję doprowadzić do zaręczyn z Cersei Lannister – Lord Stark nie krzyczał, jednak jego cichy głos sprawiał, że krew zamarzła jego synowi w żyłach.
– Zarówno lord Ryswell jak i lord Dustin przysięgli dochować tajemnicy o tej sytuacji przynajmniej do twojego powrotu z turnieju w Harrenhal. Wówczas powinniśmy już znaleźć dla ciebie wysoko urodzoną narzeczoną. Uznasz to dziecko, jednak postaramy się, aby plotki nie rozeszły się poza Północ, przedstawimy ją twojemu dobremu ojcu dopiero gdy już przybędzie do Winterfell na ślub – mówiła lady Lyarra rzeczowym tonem, chociaż z nutą przygany.
Skinął głową.
– W ramach kary za swoje występki do dnia turnieju nie opuścisz Winterfell. Wygląda na to, że masz za dużo wolnego czasu, więc przejmiesz część obowiązków ode mnie i twojego ojca. Przyjdź przed Godziną Słowika do samotni maestera Walysa, on ci pomoże. Barbrey Ryswell nie zobaczysz aż do czasu rozwiązania, wówczas jednak spotykać będziecie się jedynie w otoczeniu przyzwoitek. Bękart przejdzie pod naszą opiekę, uznasz go, dając mu nazwisko „Snow”. Radzę ci się modlić, aby to była dziewczynka… – Pani Północy nie rozwinęła ostatniej myśli.
Deszcze Castamere rozbrzmiały w głowie Brandona ponurą nutą. Czy Tywin Lannister mógłby zabić chłopca, gdyby uznał go za konkurencję dla jego wnuków? Przecież to tylko bękart…
– Możesz odejść – stwierdziła lady Lyarra. Nie potrzebował innej zachęty do ucieczki.

Twarz Drzewa Serca z bożego gaju Winterfell za bardzo przypominała twarz lorda Rickarda. Pociągła, poważna, zimna, zdystansowana, nawet czerwone, pokryte żywicą oczy miały ten sam wyraz – czujny i podszyty groźbą. W takim miejscu żaden południowiec nie czuł się dobrze… I nikt winny również.
Brandon nie wiedział, co skłoniło go do tych wszystkich nocy z Barbrey Ryswell. Śliczną, ale nie porażającą urodą kobietą, pulchną i całkowicie przeciętną. Z pewnością nie jej charakter… Za każdym razem, gdy odzywała się, miał ochotę włożyć jej knebel. Pretensje o wszystko… oto jedyne, co sobą wyrażała.
Jednak pamiętał, że zawsze, gdy się widzieli, przestawał myśleć. Nie mijało kilka godzin, a lądowali w łóżku i wtedy zatracał się. Żadna inna kobieta nie dostarczyła mu aż tyle przyjemności, co ona.
Gdy spali razem po raz pierwszy, nie bała się. Jej energia i zaangażowanie sprawiły, że zdziwił się, napotykając na barierę. Barbrey nie przejęła się, gdy krew popłynęła jej spomiędzy nóg, błagała cały czas o więcej.
A teraz pojawiły się konsekwencje. Pozostało jedynie odliczać sześć miesięcy do porodu… Wyobraził sobie siebie, trzymającego niemowlę na rękach i wzdrygnął się. Nie był gotowy. Cholera! Miał dopiero osiemnaście lat!
Zresztą, pierdolić go, Barbrey dopiero skończyła piętnaście, a jako kobieta to ona będzie musiała znosić całą hańbę. Lordowie i lady będą nią gardzić, nazywać dziwką…
Mógłby uciec i ją poślubić. Wtedy Ned zostałby lordem, mądry, honorowy Ned. Poślubi Cersei Lannister bez szemrania i będzie ją kochał całą swą szlachetną duszą. Ale czy Brandon byłby w stanie wyrzec się Winterfell? Zresztą, co tam Winterfell – wyrzec się rodziny?
Czardrzewo przyglądało się mu z pogardą.

Przez następne dni rodzice nie rozmawiali z nim. Benjen nie rozumiał sytuacji, cały czas wypytywał, co takiego zrobił Bran. Ale starszy brat nie potrafił wyobrazić sobie, jak miałby przyznać się mu do czegoś takiego. Więc odciął się i skupił na treningach z mieczem.
Vayon Poole uchylił się przed ciosem w ramię, jednak Brandon na tym nie poprzestał. Napierał cały czas, nie dając przeciwnikowi ani sekundy na myślenie. Syn zarządcy zdołał odbić kilka pierwszych ciosów, ale z czasem zaczął męczyć się i popełniać błędy. W końcu po celnym ciosie w nadgarstek upuścił miecz, krzycząc:
– Poddaję się!
Bran parsknął.
– To chyba mój rekord. Zazwyczaj trzymasz się przynajmniej minutę…
– Eh, po prostu ostatnio wyszedłem z formy! – odparł Vayon, podnosząc się z pomocą kolegi. – Odpocznijmy trochę, błagam…
Brandon westchnął, chociaż rozumiał Poole’a. Zazwyczaj trenował z Martynem Casselem, który radził sobie z mieczem o niebo lepiej, a od wyjazdu Lyanny po prostu część dawniej przeznaczonego na treningi czasu zamienił na przejażdżki konne. Jednak odkąd nie mógł opuścić zamku, nie miał lepszej alternatywy. Z dwojga złego wolał kiepskie walki od nauki, do której zachęcał go maester Walys swym ociekającym jadem tonem. Bran nie rozumiał, co jego rodzice widzieli w tym tłustym południowcu.
Przysiadł na murku. Teraz Benjen trenował z młodym Jorym pod okiem swojego wuja. Ser Rodrick mimo młodego wieku i wychowania w Dorzeczu był wyjątkowo wiernym, świetnie wyszkolonym wojownikiem. Nikt nie wątpił, że kochał swoich władców, w przeciwieństwie do rudej żony, którą zdawał się ignorować od ślubu.
Pojedynek pomiędzy chłopcami trwał zaciekle. Wokół dziedzińca zaczęły zbierać się inne dzieci, aby oglądać widowisko. Brandon musiał przyznać, że obaj byli lepsi niż on w ich wieku. Miecze śmigały w powietrzu może nie perfekcyjnie, ale naprawdę dobrze, jak na takich chłopców.
W końcu Jory upadł. Krzywiąc się, wstał, odrzucając rękę Bena. Widać było, że nie radził sobie z porażką po tak widowiskowym pojedynku. Przypominał Brandonowi jego samego w takim wieku, zresztą do dzisiaj nie nauczył się przegrywać, chociaż lepiej ukrywał emocje.
Mały Cassel odbiegł z dziedzińca, porzucając drewniany miecz. Benjen zdębiały spojrzał na ser Rodricka, ten jednak już podążał za bratankiem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Serena Stark 1.2

Śmierć, która dzieli; śmierć, która łączy

Pozory mylą 10: Staruszka I