Pozory mylą 4: Lyanna I


Rozdział zedytowany 04.12.2019. Wprowadziłam poprawki z WS. Fabuła pozostała bez zmian.

Wpatrywała się intensywnie w czerwony punkt, jakby chciała go wypalić spojrzeniem. Przełknęła ślinę i uniosła łuk. Przejechała palcami po suchym, wypolerowanym drewnie. Wyjęła pierwszą strzałę z kołczanu i, nie zwlekając ani chwili dłużej, napięła cięciwę i w mgnieniu oka puściła ją. Biała lotka wystawała z samego środka tarczy.
Lyanna uśmiechnęła się. Odkąd skończyła dziewięć lat, ćwiczyła z łukiem – wpierw pod czujnym wzrokiem matki i zbrojmistrza, a później nauczyciela z Wysp Letnich, Mynaschana, na którego lord Rickard wydał fortunę.
Początkowo Lya pragnęła miecza, ojciec zaś chciał z niej zrobić damę, w końcu jednak lady Lyarra uznała, że łuk to idealny kompromis, szczególnie że od przybycia Domerica Boltona do Winterfell ich córka przykładała się również do nauki historii, języków, etykiety, a nawet – ku olbrzymiemu zdziwieniu matki – szycia. Jednak gdy Lya poznała Dacey Mormont, zrozumiała, że powinna była walczyć o znacznie więcej. Przynajmniej wybłagała zestaw sztyletów.
Spojrzała na kolejną tarczę, ustawioną znacznie dalej i pod trudniejszym kątem. Napięła cięciwę, jednak zawahała się przed strzałem. Poprawiła ułożenie łuku i puściła. Czerwony punkt został zasłonięty przez czarne pierze.
– Nie, nie, nie, lady Lyanna. Za długo celujesz. Lepiej wypuścić strzała i nie trafić, a zaraz za nią posłać następna niż stać w bezruchu… – tłumaczył Mynaschan z miękkim akcentem. – I nie zaciskaj tak mocno ręki. Męczysz ją. Rozluźnij się.
Położył jej ciepłą dłoń na ramieniu. Odetchnęła. Letniacy byli dziwni, bardzo otwarci w kontaktach międzyludzkich. Żaden mieszkaniec Westeros nie dotknąłby bez pozwolenia córki lorda Starka, a Mynaschan nie miał żadnych obaw nawet, aby uściskać ją, gdy dobrze sobie radziła.
Spróbowała jeszcze raz. Trzecią tarczę ustawiono daleko z przodu po lewej. Lyanna bez myślenia wypuściła strzałę. Trafiła w drugi pierścień od czerwonej kropki. Zacisnęła zęby i spróbowała jeszcze raz. Kolejna lotka śmignęła, trafiając prosto w punkt.
– Świetnie, lady Lyanna. Jeszcze trochę i będziesz najlepszy łucznik w Westeros – powiedział.
W jego ustach brzmiało to jak melodia. Zarumieniła się.
Odkąd po raz pierwszy zobaczyła Mynaschana, a miała wówczas dwanaście lat, wiedziała, co to znaczy zauroczyć się. Mogła myśleć tylko o jego czarnej jak węgiel skórze, błyszczących lokach, pełnych ustach i oczach jak smocze szkło. Stanowił dla niej całkowitą odmianę, a ciepły sposób bycia sprawiał, że miękły jej nogi.
Ledwo mogła wykrztusić przy nim choć słowo. Rumieniła się pod każdym spojrzeniem nauczyciela, a gdy dotykał jej, poprawiając chwyt strzały, serce niemal wyskakiwało z piersi.
Domeric twierdził, że zachowywała się jak południowa panienka. Z perspektywy czasu mogła przyznać mu rację, jednak wtedy przestała z nim rozmawiać na prawie tydzień. Potem na jakiś czas wszystko wróciło do normy, ale kłócili się coraz częściej. W końcu zaczęła zastępować jego towarzystwo Benem, nawet podczas przejażdżek.
Dacey Mormont i Ian Manderly zostali zmuszeni do opowiedzenia się po jednej ze stron. Obydwoje jakby stracili energię do życia, schudli i zmarnieli, cały czas próbując rozwiązać konflikt przyjaciół.
Nawet mieszkańcy Winterfell zaczęli narzekać. Krzyki na dziedzińcu płoszyły stajennym konie i coraz bardziej irytowały strażników. Nawet służące zaczęły przewracać oczami na ciągłe docinki! Przy stole i na lekcjach z maesterem Walysem milczeli ostentacyjnie, zwracając tym uwagę pozostałych Starków. Lady Lyarra kilkukrotnie próbowała interweniować, jednak nie potrafiła dociec, co wywołało ten spór.
W końcu wszystko zakończyło się kłótnią tak gwałtowną, że Boltona prawie odesłano do Dreadfort. Uratowało go jedynie wsparcie Brandona. Lyanna nie rozmawiała potem z bratem aż do jego powrotu do Barrowton.
Na całe szczęście w końcu pogodziła się z Boltonem. Pewnego dnia podczas ćwiczeń łucznictwa Mynaschan wspomniał mimochodem o zaręczynach z Hestą, piękną myśliwą z zimowego miasta, i wszystko się zmieniło.
Mimo typowo męskiego zajęcia Hesta wyglądała naprawdę kobieco i ponętnie, poruszała się z gracją cieniokota, a jej perlisty śmiech bardziej pasował do szlachcianki niż koński rechot Lyi.
Lyanna nie była zwykłą damą, tylko Starkiem, więc nie zareagowała jak takowa. Nie płakała, nie krzyczała, nie błagała. Do końca zajęć pozostała cicha i chłodna, przypominając bardziej Neda niż Brandona, a dla tych, którzy nie znali dobrze lady Lyarry – bardziej ojca niż matkę.
Po zajęciach pobiegła do bożego gaju i wspięła się na sam szczyt starożytnego Drzewa Serca, nie dbając o to, co powiedziałby ojciec, gdyby ją tam ujrzał. Twierdził, że to brak szacunku dla bogów, ona jednak tylko wówczas naprawdę czuła ich obecność, jakby łączyła się z nimi przez dotyk. Miała wrażenie, że jej krew zastępuje czerwona, pełna magii żywica.
Dopiero tam zaczęła czuć ten okropny, rozrywający ból w klatce piersiowej, ale nie pozwoliła spaść ani jednej łzie. Zamiast tego zacisnęła dłonie za konarze i nie dbając o ból, a może po prostu go pragnąc, zagryzła wnętrza policzków.
Zasługiwała na więcej. Była córką Strażnika Północy. W jej żyłach płynęła krew królów zimy, krew Brandona Budowniczego, Jona Szarego, Theona Głodnego Wilka i Arry Lodowej Królowej. Teraz ona wrzała, łącząc się z tętniącą mocą bogów.
Wszystko to musiało znaleźć ujście. Rozejrzała się i ujrzała wrony. Skupiła uwagę na najbliżej, jakby samym wzrokiem przekierowywała całą energię i uczucia. Jakby oderwała się od ciała, pozostawiła je jak pustą skorupę.
I patrzyła na dziewczynkę opartą o pień na cienkim konarze, sama moszcząc się w gnieździe na innym drzewie. Usłyszała czyjś krzyk i zerwała się do lotu. Kilka uderzeń skrzydeł wystarczyło, aby ogarnęło ją uczucie wolności. To było najwspanialsze, co kiedykolwiek czuła, gdy nie ograniczała jej już ziemia i mogła po prostu wznieść się wysoko nad zamek.
Tylko część niej widziała ludzkiego chłopca, który wchodził po białym pniu drzewa o czerwonych liściach, ale nie obchodziło ją to. Nic nie mógł jej zrobić. Miała skrzydła. Była wolna.
Uderzył ją mocniejszy podmuch wiatru, zakrakała i opadła do gniazda. Dziewczynka półleżąc chwiała się na słabym konarze.
Za chwilę spadnie i będzie po wszystkim – pomyślała wrona.
Zaraz, to przecież ja! – odpowiedział inny głos.
Kolejne silne dmuchnięcie i dziewczynka przechyliła się niebezpiecznie. Chłopiec prawie do niej dotarł. Wykrzyknął coś, czego wrona nie rozumiała. Cienka gałąź, na której postawił stopę, omsknęła się. Krzyknął, wrona skrzeknęła i Lyanna Stark powróciła do własnego ciała.
Oddychała gwałtownie. Wychyliła się, aby spojrzeć w dół. Domeric już dawno złapał równowagę. Jego ciemnobrązowe loki potargał wiatr, a ubranie ubrudziło się od kory. Stał kilkadziesiąt stóp nad ziemią, prawie spadł, a jego pierwszymi słowami było:
– Wszystko w porządku?
Serce Lyi nadal biło gwałtownie, jednak zupełnie zapomniała już o niespełnionej miłości, ślubie Mynaschana i Hesty, a nawet locie w ciele wrony. Myślała tylko o tym, że tęskniła za swoim przyjacielem.
Jak wiewiórka prześlizgnęła się po pniu na jego konar i wtuliła się w jego płaszcz. Dobrze znany zapach lasu całkowicie go otaczał, i roześmiała się.
– Tak, teraz wszystko w porządku.
Potrząsnęła głową, powracając do rzeczywistości. Na lekcji powinna ćwiczyć, a nie wspominać. 
– Dobrze, lady Lyanna – rzekł Mynaschan, gdy wyjął już resztki strzał z tarcz. – Teraz strzelasz do wszystkie tarcze po kolei. Najpierw środkowa, potem prawa, potem lewa. A potem te, do których nie trafiłaś w środek jeszcze raz. I do skutku. Zaczynasz.
Po wszystkim nadal miała trochę żalu do Mynaschana, jednak uznała, że z Hestą są zbyt słodką parą, aby ich obwiniać. Liczyła po cichu, że kiedyś znajdzie kogoś równie kochającego.
Złapała dwie strzały na raz. Jedną nałożyła na cięciwę i wystrzeliła. Kolejną wypuściła, nim usłyszała odgłos wbicia się pierwszej w cel. Sięgnęła do kołczanu. Trzecia strzała pofrunęła bez udziału woli.
Lya szybko zlustrowała tarcze. Trafiła tylko do pierwszej. Do drugiej wycelowała znowu, a potem również do trzeciej. Przy trzeciej serii nienaruszony został jedynie punkt po prawej, jednak jedno naciągnięcie cięciwy i świst później, również z jej środka wystawało białe pióro.
Teraz miała czas, aby obejrzeć, jak rzeczywiście jej poszło. Jedna lotka wystawała z czerwonego punktu na środkowej tarczy. Po lewej jedna tkwiła na trzecim pierścieniu i jedna w środku, po prawej zaś dwie w drugim pierścieniu, w górę i w dół od środkowej lotki, która wbiła się tak głęboko, że wystawała tylko końcówka.
Rozległy się entuzjastyczne oklaski. Lya odwróciła się. Trzy jej kuzynki przyszły na własne ćwiczenia, co oznaczało, że musiały już minąć co najmniej dwie godziny, odkąd tutaj przyszła. Dziewczyny dopiero zaczynały swoje przygody z łukami, więc miały treningi o innych porach.
Talia, która zachwycała się nie tyle celnością Lyanny, co samą dziewczyną, była najbardziej energiczna i ku swojej wiecznej rozpaczy – najniższa. Miała jednak piękną figurę klepsydry – nie potrzebowała gorsetów, aby jej talia wyglądała jak u osy, co, jak właśnie zorientowała się Lya, pięknie grało z jej imieniem.
Podobnie jak siostry, przypominała raczej matkę niż lorda Rogersa. Jedynym, co odziedziczyła po ojcu były czarne jak u kruka włosy, zupełnie różne od matowego brązu jej matki. I całe szczęście!
Harrold Rogers, poza licznymi wadami, posiadał niewiele zalet, a uroda do nich nie należała. Ciemna cera nie przypominała tego pięknego odcienia pomniejszego ludu Krain Burzy, jej kolor sprawiał wrażenie raczej pomarańczowego niż brązowego. Małe, czarne oczka przypominały Lyannie świnię, a olbrzymi brzuch kojarzył się z ciężarną kobietą. Dzięki bogom, Branda Stark nadrabiała urodą za dwoje.
Rosanna niestety odziedziczyła skłonności do tycia i chociaż robiła co mogła, nie osiągnęła nigdy zadowalającej ją sylwetki. Jeździła konno, biegała, strzelała z łuku, pilnowała diety, a i tak tłuszczyk zbierał się jej na boczkach i twarzy. Ale również i na piersiach, co przyciągało uwagę wielu mężczyzn. Czarne loki wyglądały na wiecznie nieułożone, ale Lya wiedziała, że wymagało to od jej kuzynki wiele pracy związanej z ich ugniataniem. Wielki uśmiech i śmiałość sprawiały, że nie mogła odpędzić się od zalotników, których z wspaniale udawaną naiwnością ignorowała.
Dana, najwyższa i najstarsza, przerastała wzrostem nawet swojego brata. Jej poważna, zdystansowana twarz przypominała trochę ojca Lyanny. Mogła chodzić, biegać, jeździć konno na oklep, tańczyć czy strzelać z łuku, a cały czas była prawdziwą szlachcianką. Wyglądała pięknie, ale zbyt zimno i niedostępnie, aby jakikolwiek mężczyzna bez skłonności samobójczych zaczął się nią interesować.
– Lya, zmiana! Daj też innym poćwiczyć! – rzuciła z teatralną złością Rosanna, wydymając wargi.
– Eh… Mynaschan, czas się zająć tymi amatorkami… – Lyanna uniosła podbródek, naśladując Barbrey Ryswell.
Zaczęła odchodzić dumnym krokiem, jednak oczywiście potknęła się o wystający spod cienkiej warstwy śniegu kamień. Z piskiem runęła prosto w ramiona Dany. Starsza dziewczyna uniosła brwi. Otwierała już usta, aby skomentować całą sytuację, gdy Lya roześmiała się.
– Dzięki – rzuciła.
Kuzynka przewróciła oczami.
– Matka cię wzywa do gabinetu – stwierdziła, wywracając oczami.
– Coś ważnego?
– Strażnik na ciebie naskarżył – powiedziała Talia. Albo podsłuchiwała, albo skorzystała z uwielbienia służby.
Lyanna parsknęła.
– Och, Marty, Marty… Grabisz sobie… – wymruczała, odchodząc.

Gdyby ciotka Branda nie urodziła się w rodzinie szlacheckiej, zostałaby najlepszą komediantką w Siedmiu Królestwach. Przy obcych stanowiła wspaniały przykład nudnej, pokornej, nieśmiałej żony, przy rodzinie stawała się zaś urodzoną przywódczynią, opanowaną, inteligentną i szanowaną. W pewnych momentach zdawały jej się inne odstępstwa – czasami wychodziła kochająca, przyjazna, zabawna, uwielbiająca rozrywki osoba. Lyanna lubiła to – nikt nie potrafił przewidzieć, co jej krewna może zrobić.
Gabinet jej (przynajmniej oficjalnie) męża mieścił się na piętrze. Za oknem majaczyła się w oddali Zatoka Rozbitków ze złocistą plażą. Zapewne latem wielu prostaczków tłoczyło się na niej, pływając, gdy szlachcicom nie wypadało robić takich głupot. Lya zastanawiała się, czy wybór takiego miejsca do pracy był objawem masochizmu jakiegoś dawnego lorda.
Harrold Rogers jak zawsze spał, gdy ciotka przeglądała papiery. Jeden list, ze złamaną pieczęcią zajmował honorowe miejsce po prawej stronie biurka. Pozostałe lady Branda odkładała na lewo przed swojego męża.
– Nie zapukałaś – stwierdziła starsza kobieta.
Lyanna wzruszyła ramionami i rzuciła się na miękki fotel. Przewiesiła nogi przez podłokietnik i spojrzała wyczekująco.
– Za bardzo przypominasz mi Lyarrę, dziecko. Ona też nie potrafiła się zachować. Ach, krew Wędrownego Wilka jest w was silna… – westchnęła Branda. – Słyszałam, że uciekłaś strażnikowi. Mogę wiedzieć, dlaczego?
Problem z ciotką polegał właśnie na tym, że nie oceniała. Nie zważała na żadne emocje, nie tłumaczyła, dlaczego Lyanna nie powinna czegoś robić. Po prostu pytała ją o powody.
– Nie wiem – odparła, rumieniąc się.
– Wilki nie są stworzone do życia w klatce – stwierdziła Branda. – Też to przeżywałam.
Lyanna uniosła brwi. Nie wyobrażała sobie ciotki poza zamkiem.
– Co byś powiedziała, gdybym zaproponowała ci dwa tygodnie samej, w cichym, spokojnym miejscu? – zapytała Branda. – Bez ludzi, tylko ty i Bantis?
Lya parsknęła, wywracając oczami.
– To podstęp? Chcesz mnie gdzieś zamknąć?
Ciotka zaśmiała się gardłowo.
– Nie, nie! – Uśmiechnęła się nieco zbyt szeroko. – Mam na myśli Summerhall. Zostawisz strażników w jednej z pobliskich wiosek, może Mariah, jest bardziej po drodze. A potem sama pojedziesz do ruin Summerhall, z zapasami żywności. To bezpieczne miejsce, ale wokół jest dobry las do jazdy. Nie ryzykujesz, że spotkasz kogoś niebezpiecznego, może najwyżej jakiś minstrel się przybłąka w te tereny. Co powiesz?
Lyanna nie wierzyła własnym uszom. To zupełnie nie pasowało do jej ciotki. W dodatku ten uśmiech. Kolejny dobry dzień? Już drugi w ciągu ostatniego księżyca? Wiedziała, że musi to wykorzystać.
– Tak, ciociu, bardzo chciałabym! – Usiadła kulturalnie, ze stopami na ziemi, kolanami przy sobie i prostymi plecami, tak jak ćwiczyła z matką Iana na lekcjach etykiety.
– Pojedziesz jutro – oznajmiła Branda. – Dostaniesz zapasy żywności. Ale musisz mi jedno obiecać, bo twoi rodzice mnie zabiją, zrozumiano?
Lya pokiwała głową z najładniejszym uśmiechem.
– Przysięgnij, że jeśli napotkasz jakiekolwiek zagrożenie, zrobisz wszystko, aby się obronić. Wszystko.
– Przysięgam – odparła wolno, niepewna intencji ciotki.
– Masz niezwykły dar kochanie. Pamiętaj o nim. I w razie czego, zapomnij o litości – rzekła z siłą Branda.
Lyanna zamrugała.
– W-wiesz? – wykrztusiła.
Branda skrzywiła się, kręcąc głową.
– Oczywiście! W tym zamku nic się przede mną nie ukryje – stwierdziła.

Rankiem kolejnego dnia orszak jeźdźców wyruszył z Amberly. Prowadziła go chuderlawa dziewczynka na czarnej klaczy, a zaraz za nią podążało pół tuzina mężczyzn.
Martyn Cassel z gniewną miną i przekleństwem widocznie cisnącym się na usta, Mynaschan o czarnej skórze ze złotym łukiem na plecach, Rymon Norrey, daleki krewny lorda Norreya z gór, Chudy Tom, jeden z najlepszych szermierzy Winterfell, Rudy Pete o twarzy usianej piegami oraz Amon Storm, bękarci syn brata lorda Rogersa, który pojechał tylko po to, aby unikać wzroku swojej macochy, grubej, wiecznie pijanej krowy o wyjątkowo szpetnym imieniu Utrynna.
– Jesteś taki brzydki – stwierdziła Lyanna do dodatkowego konia, który spowalniał ją w czasie jazdy. – Mówi się, że nie należy oceniać konia po pysku, ale brzydszego już chyba nie było. No bez przesady, ale spójrz na siebie, a potem porównaj się z Bantis. Trzeba coś jeszcze dodawać? Ech. Masz w ogóle jakieś imię? Nazwę cię Żółw. Na północy nie mamy żółwi, wiesz? Koni tak wolnych jak ty zresztą też…
Martyn jęknął głośno, a z jego ust w końcu wydobyła się długo wstrzymywana wulgarna wiązanka.

Komentarze

  1. Dzień dobry!
    Piszę w związku z Twoim zgłoszeniem opowiadania na spisu Katalogowo.
    Byłabym bardzo wdzięczna, gdybyś podała mi lokalizację odnośnika do naszej strony. Jego umieszczenie jest bezwzględnym wymogiem regulaminu, ale za nic nie mogę go znaleźć. Pewnie coś przeoczyłam, dlatego byłoby mi miło, gdybyś mi pomogła. :)
    Z góry bardzo dziękuję za odpowiedź.
    Pozdrawiam cieplutko i życzę dużo weny!
    Ayame
    Katalogowo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest tutaj:
      https://ludzie-lodu-i-ognia.blogspot.com/p/linki.html
      Trzeba cofnąć tą strzałką koło tytułu bloga do strony głównej, a potem kliknąć znak menu (trze trzy paski w lewym górnym rogu). Wtedy wyświetla się boczny pasek. Pod moim profilem znajdują się odnośniki do dwóch stron: Spisu treści i właśnie Linków, w których znajduje się spis katalogów, do których się zgłaszałam. O ile się nie mylę, Katalogowo jest pierwsze.
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
    2. A zatem oficjalnie witam Cię w gronie naszych autorów!
      Reklama opowiadania trafiła już do odpowiednich zakładek.
      Od dziś możesz korzystać z pełnej oferty Katalogowo. Jej szczegóły i kilka wskazówek znajdziesz w zakładce „Nasza oferta”.
      W razie problemów możesz również pisać do mnie na maila (villemoria@gmail.com).
      Pozdrawiam
      Ayame
      Katalogowo

      Usuń
    3. Dziękuję i również pozdrawiam!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Serena Stark 1.2

Śmierć, która dzieli; śmierć, która łączy

Pozory mylą 10: Staruszka I